TROMSØ – NAJCUDOWNIEJSZE ZIMOWE ATRAKCJE

O tym jak dotrzeć do Tromsø, 350 km za kołem podbiegunowym, gdzie się zatrzymać, jak przygotować się do podróży i gdzie zjeść najlepszą zupę rybną pisałam już tutaj. Teraz chciałam Wam opowiedzieć o najfantastyczniejszych rzeczach, które koniecznie trzeba zrobić będąc w tym mieście i w tym regionie zimą.

CO ROBIĆ W TROMSØ?
Samo miasto jest bardzo ładne i klimatyczne. Piękne, urokliwe, zasypane śniegiem uliczki, aż proszą, aby się nimi przejść. Poza tym Norwegowie mają ogromny talent i wyczucie w obszarze architektury. Dbają o swoje największe dobro jakim jest natura (no dobra ropa też) i wszystkie rozwiązania architektoniczne są po prostu piękne, przemyślane i świetnie wpisują się w krajobraz. W Tromsø z ciekawszych budynków polecam Katedrę Arktyczną, Muzeum Polaria i Miejską Bibiotekę. W takiej scenerii nie ma się ochoty na turystyczne standardy, stąd szerokim łukiem obchodziłam muzea. Korzystałam za to z atrakcji na świeżym powietrzu.

Punkt widokowy Fjellheisen
To co absolutnie trzeba zrobić w Tromsø to wjechać kolejką Fjellheisen czyli Tromsø Cable Car na punkt widokowy. Z portu dojdziecie do kolejki w jakieś maksymalnie 30 minut. Trzeba przejść przez most, minąć Katedrę Arktyczną i kierować się na prawo. Z punktu widokowego roztacza się cudowny widok na miasto. Tromsø położone jest na wyspach i właśnie te rozświetlone wyspy wyglądają absolutnie bajecznie, zwłaszcza po zmroku, a o tej porze roku nie będzie problemu, żeby trafić na punkt widokowy po zmroku. Względnie jasno jest gdzieś od 10 do 14. Na górze możecie spróbować norweskiego kulinarnego hitu, który wypełni Wam brzuszek zupełnie tak jak obiad czy całkiem obfita kolacja, czyli gofra z karmelowym serem brunostem. Całe Tromsø zjeżdża się na szczyt Fjelheisen w sylwestra, żeby zobaczyć pokaz sztucznych ogni nad miastem. Jeśli też macie taki pomysł, to nie czekajcie na ostatnią chwilę i wjedźcie sobie na górę co najmniej 2 godziny przed północą. Później kolejka do kolejki jest naprawdę spora.

Koniecznie wjedźcie na ten punkt widokowy. Panorama rozświetlonych wysp jest po prostu piękna, a może będziecie mieli tyle szczęścia co ja i zobaczycie JĄ – kapryśną i niezwykłą, tańczącą na niebie zorzę polarną.

Wizyta w wiosce Samów i karmienie reniferów
To absolutnie musicie zrobić. Kontakt z tymi uroczymi zwierzętami, które niestety nie lubią miziania absolutnie należy do największych przyjemności. Choć nielubienie miziania przez renifery to było chyba jedyne rozczarowanie podczas tej podróży. Zaskoczeniem jest też wielkość reniferów. Są mniej więcej o połowę niższe od naszych wyobrażeń. Żeby doświadczyć takich pozytywnych, fantastycznych przeżyć i pobyć z reniferami należy wykupić specjalną wycieczkę. Najlepiej zrobić to przed wyjazdem poprzez stronę www.visittromso.no, ale możecie również zrobić to na miejscu w Biurze Informacji Turystycznej lub w którymś z większych hoteli. Jest kilka, a może nawet kilkanaście takich wiosek Samów, czyli wędrownych ludów hodujących renifery, które zapraszają do siebie podróżnych, opowiadają o swojej kulturze, pozwalają karmić renifery i na koniec … podają z nich gulasz, który nazywa się bidos. Ale możecie wybrać też wersję wegetariańską gulaszu. Skorzystałam z oferty Tromsø Arctic Reindeer i byłam bardzo zadowolona. Autokar przewiózł nas z centrum Tromsø w niecałą godzinę do wioski Samów. Spędziliśmy najpierw sporo czasu w tradycyjnym ichniejszym domo-namiocie czyli lavvu. Wysłuchaliśmy ciekawych opowieści o ich stylu życia, o tym po czym wśród Samów rozpoznać kawalera i jak obchodzić się z reniferami.

Następnie zaczęło się najfajniejsze. Dostaliśmy wiaderka z karmą i mogliśmy karmić te cudne zwierzaki z orszaku Świętego Mikołaja. Ależ to była frajda. Choć oczywiście były tego niedogodności. Po pierwsze renifer to nie pies, i może i słusznie, nie ma zaufania do człowieka. Pomiziać można go tylko wtedy jeśli ma się dużo jedzenia w wiaderku i ten wpadł w trans chrupania zawartości wiaderka. Po drugie, najbardziej łapczywe i sprytne są dorosłe, brązowe, rogate osobniki, a Wy po prostu pękacie z ochoty, żeby nakarmić te piękne, białe młodziutkie, przesłodkie reniferki. No cóż, próbujcie 😉 No i wreszcie po trzecie, będziecie tam z tymi wiadrami ćwiczyć ruchy torreadora. Renifery mają przecież rogi – o tej porze roku po tym właśnie można rozpoznać samice, samce zrzucają poroże wcześniej, już w październiku. No i ze względu na te samicze rogi, renifery trzeba karmić bokiem, żeby Wam nie pozostawiły śladów swojego poroża na Waszych ciepłych ubraniach lub co gorsza na skórze.
Po karmieniu reniferów, przyjdzie pora na karmienie Was… reniferem lub warzywami. Możecie też poczuć się jak Santa i przejechać się saniami zaprzężonymi w renifery. Według mnie to właśnie z Norwegii wyrusza święty Mikołaj. To Rovaniemi to chyba dla zmyłki ktoś wymyślił. Spójrzcie na zdjęcia.
Po tej wizycie zostaniecie z pozytywną energią płynącą z kontaktu z naturą i z bardzo otwartymi i życzliwymi ludźmi jakimi są Samowie.

Psie zaprzęgi
Po kontakcie z reniferami powinniście wejść w kontakt ze zwierzakami, które i mizianie i człowieka po prostu kochają – czyli z psami husky. Husky w Norwegii wyglądają zupełnie inaczej niż te tłuścioszki z naszych polskich mieszkań i domów. Mają różnorodne umaszczenie – klasyczne biało-szare, ale również czarne czy brązowe i są duuuużo szczuplejsze i ponoć takie właśnie powinny być. Wybiegane i szczęśliwe.
Najpierw dojedziecie do farmy husky, gdzie przywitają Was gospodarze, zaproponują ciepłe kombinezony, czapki i rękawiczki. To właśnie w Ramfjordbotn, podczas przygotowań do powożenia psim zaprzęgiem dowiedziałam się, że najcieplejsze rękawiczki to jednopalcowe mitynki. Pięciopalcowe trudniej utrzymują ciepło i łatwiej o odmrożenia dłoni. A farmy husky są oddalone od morza, więc klimat nie jest już taki łaskawy. Ja miałam przyjemność powozić psim zaprzęgiem przy temperaturze -15 stopni C. Ale tak jak pisałam, jest możliwość w ramach wycieczki dozbrojenia się w ciepłą odzież, od kombinezonów począwszy, przez czapki, skarpety, kominy, rękawiczki etc.
Zanim jeszcze dotrzecie do psów, na sucho nauczycie się obchodzić z saniami do psich zaprzęgów. Dowiecie się wszystkiego o poszczególnych hamulcach (są trzy), o technikach i o tych sprytnych i mądrych zwierzętach. W momencie nauki jest też moment dobierania się w pary, gdyż czas powożenia trwa trochę ponad 2 godziny i przez jedną połowę drogi jesteście pasażerem sań a przez kolejną musherem, czyli powożącym. Widoki są cudowne. Trochę jak z pocztówek bożonarodzeniowych: ośnieżone drzewa, dzika ścieżka przedzierająca się przez las i przez fiordy, natura nietknięta przez człowieka. Ostrzegam tylko, że dopóki nie wbijecie hamulca postojowego, nie zaczynajcie robić fotek. Na początku gospodarze mówią, żeby ani na chwilę nie puszczać sań i mają rację. Psy wyczują natychmiast moment, kiedy złapiecie za telefon, żeby zrobić kolejną fotkę i puszczacie sanie. Życzę powodzenia w ściganiu zaprzęgu, z osobą na saniach, która Wam zaufała 😉
Wycieczka psimi zaprzęgami jest cudowna, no i same psy takie są. Kiedy zjawicie się przy budach husky, one szczekają rozpaczliwie, aby być wybrane do zaprzęgu i oczywiście czekają na wasze pieszczoty i obecność. Na postojach uwielbiają bawić się w śniegu, a praca w psim zaprzęgu kręci je tak jak nas powożeniem nim, tyle tylko, że one wiedzą co mają robić, a my … no cóż. Zobaczycie sami 😉

Polowanie na zorzę polarną
Zorza polarna to absolutnie niesamowity fenomen. Gdy ją zobaczyłam po raz pierwszy, z zachwytu i oniemienia sięgnęłam po tekst klasyki disco polo 😉 sorry. Napisałam na fejsbuniu pod zdjęciem zorzy „Ona tańczy dla mnie”. Bo tak jest. Zorza się rusza, wywija jakieś niesamowite figury na tym niemal czarnym niebie. Możecie ją zobaczyć na północy od października do kwietnia. Norwegia, a szczególnie region Tromsø, są doskonałym miejscem do obserwacji. Dzięki górzystemu ukształtowaniu terenu pogoda zmienia się tam bardzo szybko. Zatem jeśli chmury przysłonią Wam ten cudowny fenomen na jakiś czas, to jest spora szansa, że za godzinę, dwie, zostaną przepędzone i ONA dla Was zatańczy. Tymczasem na płaskich terenach, takich jak na przykład Finlandia, jeśli chmury przybędą, to jest duże prawdopodobieństwo, że rozgoszczą się na dłużej i przez kilka dni będzie lipa.
Przed wyjazdem do Tromsø szukałam porad czy warto polować na zorzę z przewodnikiem i jakieś „mądre głowy” opowiadały, że po co, że jak jest to i tak zobaczę. Otóż taka opinia to bull shit. Nie radzę Wam tego słuchać. Okolice Tromsø, to górzyste wyspy. Zorza może być widoczna w jednym miejscu, jednej wyspy, a na drugim końcu lub na drugiej wyspie już nie, ponieważ będzie przysłonięta chmurami. Z najlepszymi aplikacjami i najlepszym samochodem, nie będziecie się poruszać po tych wyspach tak sprawnie jak na przykład mój przewodnik Torsten, z Tromsø Guide, który dodatkowo, jak się dowiedziałam jest profesorem specjalizującym się w zjawisku zorzy polarnej. Polowanie na zorzę polarną wykupiłam również na visittromso.no właśnie w Tromsø Guide i gdyby nie Torsten, który przec przybyciem chmur zawiózł nas na ostatnią dostępną bez promu wyspę, to ONA by dla mnie nie zatańczyła. Więc jeśli już wydajecie kasę na wycieczkę za koło podbiegunowe to nie skąpcie sobie na tę przyjemność, bo jest warta tych pieniędzy. Poza tym Wasz przewodnik od zorzy ma Wasz numer telefonu i kontaktuje się z Wami, żeby powiedzieć czy wycieczka ma sens w danym dniu, czy może warto przyspieszyć lub opóźnić ją o jeden dzień. Od Torstena dowiedziałam się mnóstwa ciekawych rzeczy o Tromsø i o zorzy. Nakarmił nas tradycyjnymi norweskimi lefse – ciastkami z masłem i cynamonem i gorącą czekoladą. Zaoferował też podczas obserwacji ciepłe kombinezony i buty, no i zrobił piękne zdjęcia na tle zorzy. Na koniec zawiózł nas pod instytut, gdzie znajduje się największy, wyprawiony już niestety, niedźwiedź polarny, którego możecie zobaczyć w gablocie przed instytutem.

Spacer albo biegówki
Tromsø jest przepięknie położone i powinniście to wykorzystać. Główna wyspa ma oświetlone trasy biegowe i piękne tereny wzdłuż morza, które sprzyjają spacerom. Tam nawet stacja satelitarna wygląda zjawiskowo. Załóżcie raki lub biegówki i wyruszcie w podróż wokół wyspy. W biurze informacji turystycznej otrzymacie wszelkie potrzebne do spacerów informacje. A … i podobno otrzymacie tam również certyfikat z Tromsø, zza koła podbiegunowego. Ja niestety dowiedziałam się o tym po powrocie.

Jeździe tam koniecznie i cieszcie się, że są jeszcze miejsca na ziemi, gdzie jest śnieg i mróz i nietknięta natura. To cudowne miejsce, które koniecznie musicie zobaczyć 🙂

Jo

Ps 1. Masz dodatkowe pytania? Skontaktuj się ze mną na joanna@jo-je.pl lub przez messangera Facebookowogo (Jo je blog)

Ps 2. Spodobał Ci się ten wpis? Będzie mi bardzo miło, jeśli go udostępnisz i /lub polubisz na Facebooku.

Być może zainteresuje Cię też...

Dodaj komentarz