Floryda cz. I – Miami, Everglades, Key West czyli co koniecznie trzeba zobaczyć…

Na zwiedzanie Florydy miałam tak naprawdę niecałe 3 dni, więc przewodnik będzie taki mocno skoncentrowany, choć sama Floryda na pewno taka nie jest. Zerkając pierwszy raz na półwysep, pomyślałam, że ze wschodniego wybrzeża na zachodniej to ja sobie Uberem przejadę. Jak zrozumiałam, że Miami na wschodnim wybrzeżu  Florydy, od Tampy na zachodnim dzieli 450 km, czyli blisko 300 mil zarezerwowałam samochód i zmieniłam nieco perspektywę.

Jak dolecieć na Florydę?

Mamy to szczęście, że z Warszawy są bezpośrednie  loty do Miami, i kupienie biletu za około 2000 pln jest do zrobienia. W Locie często są promocje, a przy tak długich lotach brak przesiadki to mega komfort. Ja musiałam wybrać trochę inną opcję, bo leciałam do Miami, a wracać musiałam z Tampy. Ale tu też  bez większego wysiłku , przy wcześniej rezerwacji, znajdziecie bilet za  niewiele ponad 2000 pln. Lufthansa  na przykład ma świetną siatkę połączeń z Polski. No, ale oczywiście w tym przypadku łączy się to już z przesiadkami i wydłużeniem podróży o kilka godzin.

Gdzie się zatrzymać?

Tu nie mam  złotego środka. Miami jest drogie i jeśli zechcecie zamieszkać w hotelu to ceny niestety zaczynają się od 200 USD za pokój dwuosobowy bez śniadania. Ja zatrzymałam się w Best Western by the Bay na North Bay. Miejscówka była bardzo wygodna bo byłam pomiędzy Miami a Miami Beach, bardzo blisko lotniska i generalnie wszędzie dojazd był wygodny, obsługa w hotelu przemiła, fajny basen, z którego korzystałam jako jedyny gość hotelowy, no i miałam fantastyczny widok z okna na ocean. Jedyną niedogodnością był bar na dole, otwarty do 1 w nocy, więc nieco hałaśliwy, ale była to też zaleta, bo można było w nim posiedzieć, nie najgorzej zjeść, obejrzeć mecz finału super bowl i napić się drinka.

Z ciekawostek, znalazłam w pokoju małą, zieloną jaszczurkę przechadzającą się po moich ubraniach, ale co tam 😉 Nie przywiozłam jej do Polski w walizce. No i śniadania w tym hotelu, to nie jest ich mocny punkt. Śniadanie zjedzcie sobie w miejscówkach z drugiego postu o Miami. Nie zapomnę oczu jak 5 zł pana, który w bufecie śniadaniowym smażył omlety, kiedy zapytałam go z ilu jajek jest taki omlet. Nie zrozumiał. Nie dlatego, że moja angielszczyzna była nie halo, tylko dlatego, że on ewentualnie  mógł mi podać ilość łyżeczek proszku jajecznego, który rozcieńczał na 1 jeden omlet. No i jakość versus cena, to nie była wymarzona okazja. Ale trafiłam do Miami w trakcie Super Bowl i znalezienie noclegu za mniej niż 1000 zł za dobę graniczyło z cudem. Więc w sumie cena około 2 tysięcy za 3 doby była jedną z najniższych jakie udało mi się znaleźć.

Jak podróżować po Florydzie?

Zdecydowanie polecam samochód. Wynajęcie samochodu w Stanach to nie jest jakiś duży koszt, zwłaszcza ze względu na koszty paliwa, które są tam dużo niższe w porównaniu do Europy. Nie zniechęcajcie się ceną, pamiętajcie, że płacimy za galon czyli za prawie 4 litry (3,78 dokładnie). W wynajętej przez mnie pchełce, czyli Chevrolecie Spark, płaciłam za pełny bak niecałe 20 USD. Poza tym wygodnie sobie pojeździcie, bo niezależnie od klasy pojazdu jaką wynajmujecie automatyczna skrzynia biegów i kamery cofania to właściwie standard. No i jeśli tak jak mnie, stać Was będzie raczej na wynajęcie małego autka, to będziecie mieć cudowną łatwość w znajdowaniu miejsc parkingowych. Zwykle nie ma z tym problemu, poza miejscami takimi jak South Beach na przykład. To co jest też fajne i pozytywne przy wynajmowaniu samochodu w Stanach w stosunku do wynajmu samochodu w Europie, to fakt, że zwyczajowo nie ma żadnej dodatkowej opłaty za to, że oddajecie samochód w innej lokalizacji niż ta, w której go wypożyczyliście. Więc macie swobodę w budowaniu Waszej wymarzonej podróży. Ja wypożyczałam samochód w Miami na lotnisku, a zwracałam w Tampie w centrum i nie doliczono mi za to żadnej opłaty. A mój Chevrolet miał rejestrację z Massachussetts .

Pro tip – internet. Ja zaraz po przylocie do Miami, jeszcze na lotnisku w takim punkcie wymiany walut kupiłam za niecałe 70 USD kartę do telefonu, która ważna była miesiąc, co umożliwiało mi między innymi korzystanie z map Google i zdecydowanie ułatwiało podróż. Jednak już po odebraniu samochodu zorientowałam się, że na  pokładzie samochodu mam wi-fi. Warto o to zapytać w wypożyczalni, bo wi-fi można aktywować tyko przy odbiorze samochodu. W wypożyczalni można też dokupić opcję zwrotu samochodu z niepełnym/pustym bakiem. Płaci się tylko za zatankowane paliwo, bardzo uczciwą cenę i nie trzeba się denerwować, że nie zdążymy zatankować, że nie znajdziemy stacji etc… Wypożyczalnia z jakiej korzystałam to Alamo. Wszystko było ok.

Jedyna rzecz, która mnie zaskoczyła, to sposób odbioru samochodu. Nie ma żadnego protokołu przekazania, weryfikacji stanu pojazdu. Samochody porozstawiane były w garażu według klas/segmentów. Po załatwieniu formalności przy okienku, zjeżdżało się samemu do garażu i samemu wybierało jeden z otwartych samochodów danej klasy z kluczykami w pojeździe.

Tankowanie w USA to osobny temat. Na żadnej stacji benzynowej nie zapłacicie w dystrybutorze europejską kartą kredytową. Czasem przechodzą karty płatnicze. Żeby zapłacić kartą kredytową, trzeba wejść do środka i przedpłacić kwotę za jaką chcemy zatankować. Po tankowaniu, z konta zostanie nam ściągnięta opłata za faktycznie zatankowaną benzynę, więc jeśli przepłaciliśmy dwadzieścia USD, a zatankowaliśmy za 15 USD, nie ma się o co martwić, z konta zejdzie 15. W 99% amerykańskie samochody jeżdżą na benzynie, która dla ułatwienia po angielsku nazywa się gaz ;). Więc żadna wypożyczalnie, ani producent samochodu nigdzie nie zaznacza w umowie wynajmu czy na baku na jaki rodzaj paliwa jest samochód, bo w zasadzie wszyscy jeżdżą  na benzynie.

Stacje benzynowe w miastach są na każdym rogu, ale UWAGA!!! Stany to nie Europa i zdarzają się tereny bardzo dziewicze, gdzie poza lasem cyprysowym lub rezerwatem Indian Miccosukee nie ma NIC. Dosłownie nic. Ani drogi, ani sklepu, ani człowieka. Przemierzając Florydę ze wschodu na Zachód drogą 75, na przestrzeni jakiś 200 km jest 1 stacja benzynowa, na której jest zdecydowanie więcej ptaków niż ludzi. Więc sprawdzajcie trasę i przed zapuszczaniem się w takie dziewicze tereny tankujcie samochód.

Co zobaczyć?

Park Narodowy Evergaldes

Jeśli tak jak ja macie niewiele czasu i jeśli na przykład na Florydzie moglibyście zobaczyć tylko jedną rzecz, to KONIECZNIE, absolutnie bezwzględnie musicie pojechać do Everglades. Osobiście byłam bardzo sceptyczna, bo cóż może być ciekawego w ogromnych połaciach bagien, pokrytych gdzieniegdzie niską roślinnością? Otóż to miejsce, które jest Amerykańskim Parkiem Narodowym, kryje w sobie tyle różnych krajobrazów i mimo wielu odwiedzających zachowuje tak cudowną dziewiczość, że koniecznie musicie tam wpaść. Wizyta w Parku Narodowym Everglades jest trochę  jak odwiedziny w zoo bez krat i klatek. Zgęszczenie aligatorów, żółwi, żurawi i  innych gatunków zwierząt jest tak ogromne na tym terenie, że nie będziecie nadążać za pojawiającymi się zwierzętami. Chociaż z drugiej strony to nie lada wyzwanie odnaleźć te wszystkie zwierzęta w ich naturalnym otoczeniu. Świetnie się kamuflują i dopasowują barwą do otoczenia. Niektóre odkryłam dopiero przeglądając i powiększając sobie zdjęcia.

Metod zwiedzania Evergaldes może być kilka. Można tam na przykład w zupełnej ciszy popływać kajakiem. Jednak jako osoba podróżująca solo, wybrałam opcję Airboat – czyli takiej  hałaśliwej łodzi z silnikiem. Wybrałam Coopertown. To miejsce znajduje się bardzo blisko Miami – około 30 mil, czyli jakieś 50 km od  centrum Miami. Wycieczki hałaśliwym i egzotycznym Airboatem nie musicie jakoś wcześniej rezerwować. Bilet kupicie na miejscu. Cena dla osoby dorosłej to 23 USD, dla dziecka powyżej 7 lat 11 USD, zaś dzieci do lat 7 zwiedzają Everglades za darmo.

Dodatkowo, każda osoba powyżej 16 roku życia płaci 3 USD  za wejście do parku.

Airboat strasznie hałasuje i na początku dostaniecie waciki do uszu, ale na niewiele to się zda. Na szczęście „sternik-przewodnik” często zatrzymuje łódź, żeby trochę poopowiadać o zwierzętach, o roślinności i oporach roku w Everglades. I wtedy zapada cudowna cisza. Największą atrakcją są wygrzewające się tu i ówdzie ogromne cielska aligatorów (nie krokodyli). Na Florydzie występują zarówno aligatory, zwane przez mieszkańców pieszczotliwie gators, jak i krokodyle. Jednak krokodyle żyją w słonej wodzie, a  aligatory w słodkiej. Są jeszcze inne różnice: aligatory amerykańskie są znacznie mniejsze od krokodyli nilowych. Osiągają maksymalnie 5 metrów długości. Kolejną istotną różnicą jest kształt głowy. Głowa aligatora jest szersza i bardziej okrągła w porównaniu z trójkątną, węższą czaszką krokodyla. Wydaje się też, że aligatory są mniej niebezpieczne dla człowieka. Kiedy zwiedzaliśmy te piękne przestrzenie Everglades i ekscytowaliśmy się przy każdym napotkanym aligatorze, przewodnik  uspokajał nas, mówiąc, że raczej nie mamy się czego obawiać, ponieważ one w ciągu dnia odpoczywają, natomiast polują  w nocy. Poza tym odnotowane przypadki śmierci człowieka z powodu ataku aligatora to około 30-40 osób od 2000, tymczasem z powodu ataku krokodyli w tym samym czasie życie straciło niemal 300 osób.

Aligatory to takie łaczniki między epokami. Ich budowa nie zmieniła się od 65 milionów lat. W Eveglades natkniecie się też na żółwie i na mnóstwo egzotycznych ptaków. Amerykanie, z którymi rozmawiałam podziwiali też moją odwagę odwiedzenia Everglades. Dlaczego? Bo wśród nich Evergaldes jest znane z dużej ilości węży. I wygląda na to, że znajdziecie tam nie tylko te, które naturalnie żyją w tym środowisku, ale jeśli im wierzyć to  również inne gatunki, które bezmyślni właściciele wypuszczają tam na wolność…

Na łodzi  niewiele  ryzykujecie, więc szczególnie polecam taką formę odwiedzenia tego parku. W Coopertown, w przystani, skąd odpływają łodzie znajdziecie też restaurację, w której podaje się żabie udka i … ogony aligatora. Szczycą się też, że do śniadania podają zimne piwo… No, to nie jest mój ulubiony napój śniadaniowy. Można też odwiedzić sklep z pamiątkami … z aligatora lub z aligatorem oczywiście. A na koniec wycieczki można zrobić sobie fotę z żywym, małym gatorkiem oczywiście 😉

Miami Beach, South Beach

Jak już jesteście w Miami, to oczywiście plaża koniecznie. Nie mam skali porównawczej, ale wszyscy Amerykanie jakich o to pytałam, z Miami i spoza Miami polecają South Beach. I jest to jedyne miejsce, gdzie nawet moim maleńkim samochodem miałam trudność z parkowaniem, więc pewnie coś jest w tym miejscu. Tu oczywiście miejsca parkingowe są płatne. Plaża jest piękna, szeroka, a nad bezpieczeństwem czuwają przystojni ratownicy. Zatem można bezpiecznie korzystać z cudnej turkusowej wody oceanu i kąpać się do woli. N

a końcu South Beach jest molo (South Point Pier), z którego możecie obserwować ogromne statki wycieczkowe zahaczające o Miami. Są imponujące. Polecam Wam też spacer w stronę South Point Park i dalej w stronę Meloy Channel. Promenada wygląda bardzo prestiżowo. Tam włąśnie zacumowane są zachwycające jachty i generalnie jest „jakby luksusowo” 😉 Jeśli macie jeszcze trochę gotówki, to zatrzymajcie się po drodze na lampkę wina w Smith & Wollensky, a jeśli macie jej więcej i kochacie wołowinę, to wpadnijcie tam na steka. Są niesamowite.

MIAMI

Samo Miami największe wrażenie zrobiło na mnie wieczorem. Kiedy jedziecie o zmroku  z Miami Beach w stronę miasta wieżowce robią ogromne wrażenie. Koniecznie trzeba to zobaczyć. Poza tym zwiedzałam miasto w celach kulinarnych i zrobiłam niesamowite odkrycie w downtown. Poczekajcie na post o jedzeniu. Już kończę pisać.

Key West – czy jest przereklamowane?

Kiedypierwszy raz zobaczyłam,  gdzie położone jest Key West i jaka  droga tam prowadzi to Key West z marszu trafiło na moją bucket list. Czy słusznie? Cieszę się, że tam byłam i wiele elementów tej podróży było cudownych, ale to jednak daleko i droga, zwłaszcza powrotna, kiedy zapadł zmrok, dłużyła mi się potwornie. Z  Miami do Key West, jeśli nie ma korków, jedzie się około 3 godzin. Jeśli planujecie jednodniową wycieczkę polecam wyjechać jak najwcześniej. Im później, tym korki są bardziej uciążliwe. Droga faktycznie ma zachwycające momenty, na przykład kiedy unosicie się nad turkusowym oceanem i wokół nie ma nic więcej, lub kiedy … mijacie po drodze szpital żółwi, albo przez kilometr ciągnie się z jednej i z drugiej strony rząd wędkarzy. Są też palmy, małe miasteczka. Droga ma mnóstwo uroku. W niedzielę rano napotkałam tam na cudowny targ z lokalnymi produktami. Kupiłam konfiturę z guavy i pyszne, domowe ceviche i guacamole.

Najtrudniejszym momentem jest wyjazd z Miami, później jest już bardzo przyjemnie. Ja jechałam tam w niedzielę, w eskorcie kilkunastu motocyklistów, który właśnie w niedzielny poranek  organizują sobie z Miami wycieczkę do Key Largo.

Jeśli już dojedziecie do Key West, koniecznie odwiedźcie dom Ernesta Hemingwaya i  koniecznie zróbcie to z przewodnikiem. Dom jest absolutnie piękny i wyjątkowy. Dowiedziałam się wiele o bujnym życiu prywatnym i wszystkich żonach Hemingwaya, a nawet o jego pierwszej miłości – ciut starszej od niego pielęgniarce o polskich korzeniach. Królują tam koty, których nie wolno brać na ręce. Tak, Hemingway miał ich sporo i tak zostało. Koty królują u Hemingwaya. Wolno im wszystko. Wygrzewają się to na dachu, to na łóżku w sypialni pisarza. Nie obowiązują ich żadne zakazy, a przewodniczki, które znają każdego z jakiś 20 kociaków, dokarmiają je cały dzień smaczkami. Key West w ogóle lubi zwierzęta. Po ulicach przechadzają się swobodnie kury, a koguty pieją prawie na każdym rogu.

Koniecznie przejdźcie się Duval Street. To takie tutejsze Champs Elysees, albo jak mówią amerykanie Czamps Elajzes. Im dalej w stronę północną, tym bardziej komercyjnie robi się na Duval Street. Jednak Sunset Pier trzeba zobaczyć i przejść się dalej do Mallory Square. Znowu ten niesamowity kolor morza zachwyci Was. Oczywiście najlepiej gdybyście na Sunset Pilar zostali do zachodu słońcu. Możecie na nie poczekać sącząc wino i obserwując przechadzające się tam pelikany, które czekają tylko na jakieś rybne kąski.

Gdybym miała jeszcze jeden dzień, na pewno pojechałabym do Kennedy Space Center, na Cape Canaveral, zobaczyć Apollo 8, przejść szkolenie dla astronautów, odwiedzić park rakiet czy zjeść obiad z astronautą. Wszystkie te rzeczy możecie zrobić podczas jednodniowej wycieczki na Cape Canaveral. Centrum jest tak ogromne, że od  atrakcji do atrakcji przewozi Was specjalny bus. Wstęp to 50 USD, a atrakcje takie jak lunch z astronautą, są dodatkowo płatne i konieczna jest wcześniejsza rezerwacja.

Bawcie się cudownie. Pogoda powinna Was tam rozpieszczać.

O jedzeniu na Florydzie będzie w następnym odcinku 🙂

Cudnych wrażeń

Jo

Być może zainteresuje Cię też...

Dodaj komentarz