TROMSØ – Jak dotrzeć, gdzie się zatrzymać, jak się przygotować i gdzie zjeść?

W Polsce już nawet w górach trudno w okresie świąteczno-noworocznym o śnieg, ale jest takie miejsce, gdzie białe święta są gwarantowane. To miejsce to Tromsø. Miasto znajdujące się 350 km za kołem podbiegunowym. Tam będziecie mogli nie tylko nacieszyć oczy śniegiem do  woli, ale też nakarmić renifery, podziwiać zorzę polarną i zaprzyjaźnić się z psami husky, które sprawią Wam wiele frajdy podczas psich zaprzęgów.

JAK DOTRZEĆ DO TROMSØ?

To miasto zwane jest wrotami Arktyki i Paryżem północy. Ta druga nazwa to ze względu na swoją rolę w wymianie handlowej – trafiały tam szybko najróżniejsze towary i trendy, w tym najnowsze trendy modowe. Leży na północy Norwegii, 350 kilometrów za kołem podbiegunowym. Do podróży do Tromsø skusiły mnie moja bezwzględna miłość do Norwegii i chęć odkrywania wszystkich jej zakątków oraz … prosty sposób dotarcia tam. Otóż bodaj od 2 lat lata tam z Gdańska Wizzair. Bilety możecie kupić za kilkaset złotych i w trzy godziny przenieść się w absolutnie fantastyczne, zimowo-bajkowe klimaty, gdzie znajdziecie się tak blisko natury, że bliżej już chyba nie można.

Do Tromsø można również dotrzeć z Oslo pociągiem lub samolotem. Jednak jeśli chcecie wybrać się tam zimą, zważywszy na krótkie dni, samolot wydaje się zdecydowanie sympatyczniejszą opcją niż snucie się wiele godzin pociągiem w egipskich, nie pardon, w norweskich ciemnościach. Dodatkowo lotnisko w Tromsø znajduje się bardzo blisko miasta, więc do centrum z łatwością dotrzecie autobusem lub taksówką.

GDZIE ZATRZYMAĆ SIĘ W TROMSØ?

Norwegia ma opinię bardzo drogiego kraju. Faktycznie ceny żywności w supermarketach są wysokie, a w restauracjach absolutnie szalone, ale ceny noclegów są na bardzo zbliżonym poziomie do reszty Europy. Jest masa ciekawych ofert na Airbnb czy na Bookingu. Do Tromsø leciałam sama, więc zależało mi, aby mieszkać w ścisłym centrum, w hotelu. Wybrałam hotel Clarion Collection Hotel With. Hotel zarezerwowałam bezpośrednio – cena była nieco niższa niż przez hotelowych operatorów. W dodatku jest to hotel sieciowy, więc możecie zbierać punkty i w przyszłości podróżować taniej.

Hotel With to doskonały wybór. Poprosiłam o pokój z widokiem na port, na jednym z wyższych pięter. I faktycznie widok z pokoju był fantastyczny – port, most, w oddali Katedra Arktyczna. Hotel urządzony jest w starym norweskim stylu marynistycznym. W recepcji, podobnie jak w wielu miejscach w Tromsø, wita Was niedźwiedź polarny, a w korytarzach i lobby znajdziecie wiele marynistycznych elementów. Hotel oddalony jest od wszystkich głównych atrakcji Tromsø o kilka minut piechotą. Znajduje się też w ścisłym sąsiedztwie Radisson Blu, skąd odjeżdżają autokary do prawie wszystkich zimowych atrakcji Tromsø.

Ponadto, hotel oferuje praktycznie całodzienne wyżywienie. Poranny bufet śniadaniowy jest mega obfity. Znajdziecie w nim zarówno norweskie klasyki jak pyszne śledzie i karmelowy ser brunost, jak i tradycyjne europejskie dania śniadaniowe. Oczywiście, jak w każdym szanującym się bufecie w Norwegii jest też tran :), ku zdrowotności oczywiście (w polskich bufetach śniadaniowych widziałam inne, procentowe specyfiki na zdrowie;). Po południu, w restauracji hotelowej można upiec własnoręcznie i zjeść gofry, a wieczorem, w ramach ceny za pokój oferowana jest kolacja, z pysznymi gorącymi daniami.

Jak w każdym Norweskim hotelu, w pokoju jest czajnik i kubek.

Dodatkowo, na dole przy hotelu znajduje się bar Kaja. Tam spędziłam kilka godzin sylwestrowej nocy. Sami lokalsi. Bardzo fajnie i przyjemnie. I Norwegowie wcale nie są tacy zamknięci jak się mówi. Wystarczy się do nich odezwać i dyskusja sama się toczy. A dodatkowo, w taką sylwestrową noc na przykład najlepiej dyskusję prowadzić przy ich tradycyjnym, kminkowym akwawicie.

JAK PRZYGOTOWAĆ SIĘ DO WYJAZDU ZA KOŁO PODBIEGUNOWE?

Wyprawa za koło podbiegunowe kojarzy się z ekstremalnymi warunkami pogodowymi. Sama zaopatrzyłam się przed tą podróżą w profesjonalną bieliznę termiczną, mega ciepłe buty, ogrzewacze do butów i czapkę uchatkę wyściełaną sztucznym futrem. Przy czym w samym mieście temperatura podczas mojego pobytu – przełom grudnia i stycznia – nie spadła poniżej -2 stopni C. Trzeba pamiętać, że wybrzeże norweskie oblewa ciepły prąd Golfsztrom, znad Zatoki meksykańskiej. Więc oczywiście dobrze jest zabrać ze sobą ciepłe ubrania, zwłaszcza jeśli zdecydujecie się na wycieczki w głąb lądu, jednak w samym Tromsø, położonym na wybrzeżu, temperatury nie powinny Was specjalnie zmrozić. Dodatkowo miasto dba o komfort swoich mieszkańców utrzymując dobre warunki na chodnikach i na drogach. Część chodników jest podgrzewana, a mieszkańcy, w dbałości o swoje bezpieczeństwo noszą odblaski. Poza tym, Norwegowie zdają sobie sprawę, że przyjeżdżają do nich turyści z najróżniejszych części świata, w tym, z takich bardzo gorących. Stąd dbają o nich i ich ciepełko. Na każdym kroku oferują ciepłe ubrania do wynajęcia. Są specjalne punkty, gdzie w razie problemów z niską temperaturą możecie wynająć nie tylko mega ciepłe kurtki, kombinezony i buty, ale nawet skóry z renifera. Ja byłam szczęśliwa z posiadania ze sobą termosu, zwłaszcza podczas długiego spaceru. W czasie atrakcji takich jak psie zaprzęgi czy polowanie na zorzę polarną, w pakiecie dostaniecie ciepłe napoje i tradycyjne norweskie słodkości. No i ważne, mimo podgrzewanych chodników i posypanych jakimś takim żwirkiem dróg, polecam raki (takie miejskie, mini). Można je kupić na miejscu, na przykład w biurze informacji turystycznej (Tourist Office) i … w aptekach. Mam wrażenie, że Norwegowie nie tylko rodzą się z nartami na nogach, ale przechodzą jakiś specjalny kurs chodzenia po lodzie. Nawet w mega eleganckich bucikach, na ekstremalnie śliskich podeszwach chodzą po oblodzonej powierzchni z absolutną gracja i lekkością. W przeciwieństwie do turystów. W Tromsø łatwo rozpoznać turystę – to taki, który wykłada się na lodzie zaraz za progiem hotelu;) Przewrócić się przed hotelem to może trochę kłopotliwe, ale może być gorzej. Ponieważ Tromsø leży na wyspie, a nawet wyspach, wiele pięknych dróg prowadzi nad samym morzem i tu upadek już może być bardziej problematyczny. Więc w rakach poczujecie się bezpieczniej,

GDZIE ZJEŚĆ W TROMSØ?

Przy takich wycieczkach uwielbiam próbować tradycyjnego, lokalnego jedzenia. Jadąc do Tromsø miałam jeden kulinarny cel – spróbować lutefisk, czyli tradycyjnego dania norweskiego z dorsza, zakonserwowanego w ługu, który to ług przed podaniem jest wypłukiwany, a przez zastosowany proces, dorsz nabiera trochę galaretowatej konsystencji. Z racji tego, że miałam w hotelu praktycznie pełne wyżywienie, z restauracji skorzystałam tylko dwa razy, ale były to bardzo dobrze przemyślane miejsca, z tradycyjną norweską kuchnią. Miejsca, które miały serwować lutefisk. Jak dowiedziałam się na miejscu owszem, serwują, ale do Bożego Narodzenia. Ja przyleciałam do Tromsø 28 grudnia. No cóż, miałam kilka dni spóźnienia.

Pierwsza restauracja jaką odwiedziłam to Fiskekompaniet, no i nie zjadłam galaretowatego dorsza z ługu, ale spróbowałam absolutnie cudownej zupy rybnej z przysmażonymi kawałkami dorsza. To nie było dobre. To było doskonałe. Kremowa, esencjonalna zupa, w której czuć było całe Morze Północne – ryby, kraby, krewetki i ten przypieczony fantastycznie, chrupiący z wierzchu i mięciutki i soczysty w środku dorsz był  przepyszny. Co ważne zupa rybna, to danie, które nie jest drogie, a jest syte i mimo, że każdy Norweg i  każdy lokal w Norwegii ma swój niepowtarzalny przepis, smak jest zawsze doskonały. A propos słowa smak, nie jestem ekspertką od Norweskiego, bo ich doskonała znajomość angielskiego trochę mnie niestety rozleniwia, ale jedno słówko po norwesku już znacie: polski smak po norwesku znaczy dokładnie to samo.

Druga restauracja, na która zasadzałam się, żeby spróbować lutefisk to Arctandria. Również w centrum, choć nie aż tak jak Fiskekompaniet. Również fajna morska kuchnia, ale bardziej tradycyjna. Tu nie ma takiej zabawy smakami i takiej finezji jak w Fiskekompaniet, ale są tradycyjne norweskie dania, w tradycyjnym, bardzo obfitym wydaniu. Z racji braku lutefisk, spróbowałam torefisk. To też dorsz, również przechowywany tradycyjną metodą, ale w tym przypadku ta metoda to suszenie. Suszony dorsz jest następnie namaczany i pieczony. Podawany jest z ziemniaczkami i dużą ilością boczku oraz śmietanowego, zawiesistego sosu. Po biegówkach w sam raz 😉 Ale jeśli macie do wyboru świeżego dorsza i suszonego świeży przyniesie Wam zdecydowanie więcej przyjemności z jedzenia. Suszony i namoczony nie jest zły, jest interesujący. Ma ciekawą, acz wiórowatą konsystencję 😉 Arcandria super. Fajna obsługa, prawdziwa, tradycyjna norweska kuchnia. Mniammm

I nie zapomnijcie o rezerwacji. W obu tych miejscach jest co najmniej wskazana.

Już wkrótce o tym co można, a co należy zrobić w tym cudownym mieście i w tego okolicach.

Jo

Ps 1. Jeśli masz dodatkowe pytania dotyczące wycieczki do Tromsø , chętnie na nie odpowiem 🙂 joanna@jo-je.pl lub Facebook @Jo je blog

Ps. 2 Spodobał Ci się ten wpis? Będzie mi bardzo miło jeśli go udostępnisz i/lub polubisz na Fecebooku. Dziękuję 🙂

Być może zainteresuje Cię też...

Dodaj komentarz