Koneser – Restauracja Zoni – cudownie karmią oni

Zoni to bardzo stylowe, trendy, loftowe miejsce przy placu Konesera, w dawnej fabryce wódek Koneser. Ale czy to znaczy, że smaczne? Postanowiłam sprawdzić 🙂

Do trzech razy sztuka

Zoni odwiedziłam wcześniej dwa razy. O otwarciu pisało się w Warszawskich mediach, więc uznałam, że muszę spróbować ich kuchni w tak fantastycznym miejscu. Jeszcze w ubiegłym roku dałam im dwie szanse. Pierwszą jakoś równo rok temu. Niestety szału nie było – próbowaliśmy chłodnika, który delikatnie mówiąc był dziwny, jakiś mega kwaśny, a poza tym niewiele tam było czuć, oraz kiełbasek baranich, które były suche jak wiór. Sytuację trochę uratował deser, ale rachunek versus smaki to była bardzo słaba relacja.

Pomyślałam, ok zaliczyli wpadkę. Może nie było szefa kuchni… Przy okazji Fine Dining Week zdecydowałam się dać im kolejną szansę, wszak to okazja dla restauracji, aby pokazać się z jak najlepszej strony proponując menu degustacyjne. No cóż. Było tylko gorzej. Wszystkie pięć dań miały taki sam szaro-bury kolor, wszystkim brakowało smaku, no może lody z bryndzą były aż nadto wyraziste, szkoda tylko, że nie dało się ich zjeść. No i postawiłam na Zoni krzyżyk.

Aż tu nagle czytam, że zmienił się szef kuchni… Alexandra Barona zastąpił Michał Gniadek, który wcześniej przyniósł restauracji Plato wyróżnienie w żółtym przewodniku Gault & Millau. Drodzy właściciele to był strzał w 10. Pan Michał tak cudownie miesza smaki, zmienia tekstury i bawi się najlepszymi produktami, że musi ożywić kulinarnie to cudowne miejsce.

Zoni – wnętrza i bar

Zoni to piękna restauracja, w której przyjemnie jest usiąść i popatrzeć na postindustrialne wnętrza wyremontowane w najlepszym stylu, są cegły, szkło, metal, drewno. Wszystko gustownie połączone. Na dole piękny bar, na górze piękna restauracja. Dziwne, że wciąż jeszcze świeci pustkami, ale miejmy nadzieję, że po zmianie szefa kuchni szybko się to zmieni. Zachęcam wpaść tu również na drinka, albo przysiąść przy barze przed lub po posiłku, bo jest bardzo przyjemny. Jedyna rzecz, która mnie zdziwiła, to fakt, że barman nie był w stanie zaproponować mi nic odkrywczego na bazie wódki (na Bug!!! – taka rzeka – jesteśmy we wnętrzach fabryki wódki, heloł). Ale po burzliwej dyskusji, zaproponował. I było pyszne, z cudownym lecz delikatnym smakiem i aromatem grejpfruta. Pomieszał jakieś magiczne wyciągi i wywary i sporządził taką miksturę, że jak kelner chciał mi sprzątnąć kieliszek, to wyrwałam barbarzyńcy z ręki bo w kieliszku był jeszcze ostatni łyczek tej ambrozji.

Zoni – kuchnia z Panem Michałem Gniadkiem

Karta w Zoni jest dość krótka. Są talerzyki od 8 do 29 zł z wędlinami, oliwkami, pieczywem, słoniną i serami. Jest kilka przystawek w tym tatar, tuńczyk z rabarbarem, przepiórka czy łosoś w cenach od 26 do 46 zł. Są zupy oraz sałatki. My poszliśmy w zupy: bulion wołowy i bulion orientalny (24 zł i 32 zł) przystawki: łosoś, tuńczyk i foie gras (odpowiednio 39 zł, 39 zł i 34 zł) i dania główne : doradę oraz ośmiornicę ( 54 zł i 84 zł) i w desery: sernik za 24 zł i jagodę z jogurtem za 23 zł. No i zaczęła się uczta.

Tanio nie jest, bo uważam, że 84 zł za ośmiornicę to delikatnie mówiąc sporo, podobnie za rybę, która nie ma żadnych dodatków, więc trzeba sobie coś dobrać z karty. No, ale Zoni pozycjonuje się jako restauracja premium i ja ich rozumiem, bo mają się kulinarnie czym pochwalić.

Zacznijmy od początku. Mają czekadełko w postaci ich autorskiego ciemnego chleba z maślanym smarowidłem. Wciągnęliśmy wszystko. Nie został ani okruszek. Było pyszne. Skórka genialnie chrupiąca, delikatne smarowidło. Pycha.

Później wjechały buliony, były dobre, esencjonalne, ale bardzo słone. Niestety zarówno wołowy jak i orientalny, były przesolone. W wołowym znajdziecie przyjemne, mięciutkie kawałki polika wołowego, a w orientalnym smaczne pierożki dim sum.

Przystawki były świetne. Dla mnie zwycięzcą był tuńczyk. Chyba delikatnie zamarynowany i z tajemnym słodko-pikantnym sosem ponzu. Do tuńczyka podają jeszcze rzodkiewkę z sosem kokosowym. Dla mnie to już trochę too much, bo nie chce się niczym zakłócić tego cudnego smaku. Najsłabiej chyba wypadł łosoś, choć nie powiem, żeby mu czegoś brakowało. Nie, wręcz przeciwnie – dodatków było sporo – rabarbar, wasabi, awokado. Jest smaczny, ale tuńczyk zdecydowanie lepszy. Pyszna jest też wątróbka kacza czyli foie gras, podane z cudowną delikatną brioszką, czereśniami konfitowanymi i truflą, którą czułam niestety słabo. Świetnie jest podane, trochę jak creme brulee, z taką warstewką skarmelizowaną na wierzchu – mniamm.

Dania główne też były bardzo smaczne. Ośmiornica cudowna – mięciutka, fantastycznie przypieczona z chipsami z kiełbasy typu chorizo. Wszystko to tworzy genialną kompozycję. Ryba również była smaczna, ale jakie rozczarowanie przy podaniu. Ryba wjeżdża w całości, kelner ją dla Was obiera, i jak macie szczęście to obierze dobrze, a jak nie to będziecie z niej wyciągać ości. No słabo… No i słaba jest prezentacja, bo do ryby nie ma żadnych dodatków, a nasz kelner ją trochę zmasakrował, i bez urazy Panowie, ale jak typowy facet, niedbale wrzucił jej kawałki na talerz. No jak się ktoś pozycjonuje jako premium, to nie może tak podawać ryby. Wizualnie nie zachęcało to do jedzenia, choć ryba była przyrządzona genialnie. Świetnie doprawiona masłem i chrzanem, genialnie upieczona, soczysta. Mniamm, ale zróbcie coś z prezentacja plizzzz.

Słodki koniec

Boszzzz, jakie mają dobre desery. Pychotka. Delikatny sernik posypany kruszonką czekoladową, z kapkami czekolady, orzechów laskowych i porzeczki. Niebo w gębie. Ale chyba jeszcze lepszy jest jogurt z jagodami, posypany płatkami bratków i podany z delikatną brioszką. Obiecałam sobie, że ograniczę pszenicę, po której czuję się nie najlepiej, ale przy takiej brioszce, kto by o takiej obietnicy pamiętał ;), no bez przesady. Przy deserze rozmowy całkowicie umilkły, bo moment był tak przyjemny, że byliśmy w stanie tylko mruczeć.

I jeszcze na koniec miła niespodzianka. Nie mogę pić ani czarnej, ani zielonej herbaty. W całej Europie bez problemu można znaleźć jakieś ziołowe napary, a w Polsce jest to cały czas rzadkość. Jak proszę o miętową herbatę bardzo często dostaję zieloną o smaku mięty. Słabe … W Zoni zbyt wielkiego wyboru nie mają, ale parzą świeżą miętę w dzbanuszkach, pychotka. Ja czuję tę miętę …. do nich:)

Idźcie i jedzcie bo karmią cudownie. Nie jest to restauracja, do której można chodzić jak do stołówki, ze względu na ceny – mówię oczywiście za siebie. Warto tam jednak zajrzeć, bo karmią doskonale.

Spodobał Ci się ten wpis? Będzie mi bardzo miło jeśli polubisz go na FB i udostępnisz. Dziękuję 🙂

Jo

Być może zainteresuje Cię też...

Dodaj komentarz