O Fuerteventura, jednej z wysp kanaryjskich pisałam już tutaj. W poprzednim poście przeczytacie jak dolecieć na Fuertę, jak po niej podróżować i co warto tam zobaczyć. W tym poście chciałabym Wam napisać o kilku cudownych adresach kulinarnych, które odkryłam sama i z pomocą przyjaciół, znajomych i znawców Fuerte.
Kanary odwiedziłam w tym roku po raz pierwszy i od razu się zakochałam. Myślę, że nie stało by się tak, gdyby nie miejsce, do którego trafiłam. Nie był to żaden wielgaśny hotel – moloch, ale dom z tarasem w cudownej, małej, hiszpańskiej miejscowość Las Playitas. Przepadłam. Zakochałam się w tym miasteczku po uszy. W białych domkach położonych na wzgórzu, w lokalnym sklepiku, w prostych i szczerych restauracjach, a nawet w rosnącym na wzgórzu jednym, samotnym drzewie.
Gdzie się zatrzymać?
Nie dam Wam idealnej recepty, a tylko dwie wskazówki. Oczywiście wszystko zależy od tego, czego poszukujecie, bo przyznaję, że gdybym jechała sama, pewnie skończyłoby się na hotelu. Jednak jechaliśmy małą grupą i mieliśmy dostęp do uroczego domu właśnie w Las Playitas. Zatem po pierwsze polecam Wam nie iść na łatwiznę i poszukać domów i mieszkań na Aibnb czy innych analogicznych portalach. Można naprawdę znaleźć absolutne perełki. Piękne, ukryte domy, dzięki którym spędzicie wakacje zanurzeni w autentycznym kanaryjskim luzie i pięknie, otoczeni pozytywnymi i życzliwymi mieszkańcami. Zważywszy na koszty życia i wynajmu w takich małych miasteczkach ceny są na prawdę zachęcające. A jeśli hotel? W miasteczku Las Playitas jest hotel o tej samej nazwie, z dwoma wspaniałymi basenami. Nie nosi znamion molochu. Jak na hotel jest dość kameralny i nie jakiś tragicznie drogi. Więc hotele też mogą mieć ludzką twarz. Szukajcie, a znajdziecie. Oczywiście z biurami podróży też są jakąś opcją, ale wyjazd organizowany samodzielnie smakuje o niebo lepiej.
Gdzie zjeść na Fuerteventura
Las Playitas – trzy smaczne adresy – La Bahia, Las Playas, La Bodega
Muszę jeszcze trochę o Las Playitas, bo się zakochałam w tym miasteczku, gdzie mieszkałam przez 9 dni i znalazłam kilka fantastycznych miejsc. Miasteczko położone jest na wzgórzu, nad brzegiem morza, przy Playa de Pobres – w tłumaczeniu plaża biedaków. No plaża faktycznie w Las Playitas nie jest wybitna, trochę czarnego piasku, trochę kamieni. Ale da się popływać. Plażing też jest tam całkiem ok. A cała reszta jest po prostu wybitna.
Zacznijmy od śniadań, przy wjeździe do miasteczka, niedaleko restauracji Victor ukryty jest mały lokalny sklepik, w którym sprzedaje Pani, która przyjechała tu 11 lat temu z Rumunii. Koniecznie przyjdźcie tu na kawę i na hiszpańskie śniadanko. Sklepik jest maleńki, ale od 8 rano zbierają się tam na kawie lokalsi. I jaka to jest kawa, jest wersja z mlekiem kondensowanym, takim mega słodkim, jak jadło się w dzieciństwie prosto z tubki 😉 Kawa jest za 1 EUR. Są też kanapki – takie duże jak na lunch ze świeżego, białego, chrupiącego pieczywa z prawdziwą szynką i prawdziwym serem są po 1,5 EUR. Są też takie malutkie, jak na śniadanie oraz słodkie ciasteczka (tu bez szału). Ceny jedzenia czy innych produktów w sklepiku też są dużo niższe niż przeciętnie na mieście. Ale najcudowniejsza jest ta domowa atmosfera, kiedy każdy z mieszkańców, w 90% mówiących tylko po hiszpańsku przychodzi na kawę lub po bagietkę. To serce miasteczka.
A gdzie na obiad czy na kolację? W Las Playitas, mimo, że to maleńkie miasteczko jest aż 6 miejscówek. Niestety ze względu na eksplorację innych części wyspy ocenić mogę tylko 3. Zacznijmy od najbardziej swojskiego miejsca. Wychodząc ze sklepiku, dosłownie kilka kroków dalej idą w górę, po lewej stronie znajduje się tapas bar La Bahia. Klimat również swojski, również bez Google translatora nie wchodźcie. Wszyscy mówią po hiszpańsku, żadnych menu w 6 językach. Poza tym, nie wszystko co jest w menu, jest faktycznie w danym dniu dostępne. Właściciel od razu tłumaczy na co możemy w danym dniu liczyć. Dania podają w trzech wersjach.
1. Tapas – czyli taka mała przystawka
2. Medio – czyli większa przystawka. Czy też coś między daniem głównym, a przystawką, ale całkiem spora porcja, na kolację w sam raz.
3. Grande – czyli normalne regularne danie.
Nie spodziewajcie się tam cudów. To jest proste menu, sporo kanapek, trochę owoców morza, jakieś croquetas czyli kulki rybne smażone na głębokim tłuszczu i tyle. Z tym, że im lepiej mówicie po hiszpańsku, tym Wasz wybór będzie większy, bo lokalsi szamali tam jakąś gęstą zupę, której w menu w ogóle nie było. Podsumowując smak bardzo przyzwoity, ceny za tapasy i kanapki około 3-4 EUR czyli naprawdę bardzo pdobre. A atmosfera? No wystrój taki mocno przypadkowy, prosty, trącący mocno kiczem, bo Hiszpanie kolory i rozmach lubią bardzo. Ale ten lokalny klimat, ci ludzie, ta atmosfera… Niepowtarzalne. A, no i na początek, jak w każdej szanującej się restauracji na Fuerteventura dostaniecie białe, chrupiące pieczywo z sosami: pikantnym mojo rojo (czyt. moho roho) i czosnkowym mojo verde (czyt. moho werde).
O półkę wyżej, pod względem menu i wystroju jest nadmorska restauracja, również raczej w lokalnym klimacie – Las Playas. No cóż, nie jest to fine dining, a wśród gości jest więcej Niemców niż Hiszpanów, ale jest to przyjemna, lokalna kuchnia, gdzie spróbujecie kalmarów z patelni lub w panierce, krewetek, ośmiornicy, ryb na różne sposoby i oczywiście mięsa. Menu jest po hiszpańsku, angielsku i niemiecku. Dietetycznie raczej nie jest. Dużo oliwy, dużo frytek, no i oczywiście na początek białe pieczywo z sosami mojo rojo i mojo verde. Doskonałe są tam tradycyjne małe ziemniaczki w soli – papas arrugadas. Te ziemniaczki nawet w mniej wykwintnych miejscach smakowały cudownie. Ceny około 5-9 EUR za przystawkę i 12-15 za danie główne.
No i mój numer 1 pod względem smaków w Las Playitas to restauracja również nad samym morzem, znajdująca się w kompleksie hotelowym Las Playitas – La Bodega. Odwiedziliśmy ją dwa razy i za każdym razem było pysznie. Pierwszy raz przy okazji wykwintnej kolacji sylwestrowej i muszę powiedzieć, że zjadłam tam takiego turbota, że klękajcie narody, z cudownym maślano winnym sosem i wakame. To była naprawdę poezja. Drugie danie, które było w Las Playitas wybitne to ośmiornica po galicyjsku, na puree ziemniaczanym. Ośmiornica została uznana za przystawkę, ale dla mnie to spokojnie może być danie główne za 9,50 EUR. Duża, cudownie przysmażona macka, i świetnie też doprawiona i do tego mega delikatne puree ziemniaczane posypane czarnuszką i ostrą papryką. Mniammm. Inne dania takie jak dorsz, czy steki też były przepyszne, ale te dwa były wybitne. Gotują cudownie, ich taras na świeżym powietrzy jest uroczy, tylko wnętrze takie sobie. Natomiast obsługa i smaki genialne.
Możecie jeszcze spróbować Da Luigi, tuż obok. Ja nie chciałam próbować włoskiej kuchni w Hiszpanii, ale zważywszy na obłożenie restauracji, chyba jest czego próbować. Poza tym mają wspólną kuchnię z La Bodega co dobrze zwiastuje.
W centrum miasteczka Las Playitas jest też restauracja Victor – ponoć bardzo dobra, ale ja nie miałam okazji spróbować.
Corralejo – Mi Casa, El Gust, El Anzuelo
Mi Casa to restauracja, która została mi polecona. Mimo wszystko trochę się obawiałam, bo mi Casa znajduje się w bardzo turystycznym miejscu, na deptaku nad samym morzem, z cudownym widokiem na turkusową wodę. I faktycznie tu raczej lokalsów nie znajdziecie. Tu mówi się po angielsku, a obsługujący nas kelner i z tego co zrozumiałam współwłaściciel, jest Włochem. Ale restauracja trzyma jakość.
Kiedy tu trafiliśmy mieli akurat przerwę w dostawie wody, więc na dania musieliśmy poczekać nieco dłużej. Natomiast miłe było to, że na przeczekanie dostaliśmy bardzo przyjemne domowe croquetas z sosem à la mojo verde. Próbowaliśmy bardzo poprawnej tortilli, świetnych kalmarów smażonych z kolendrą, tuńczyka w mojo rojo oraz tagiatelle a la bolognese. I wszystko smakowało wyśmienicie. Kalmary były mięciusieńkie, doskonale przypieczone, fantastycznie doprawione, w towarzystwie ich obłędnych delikatnych ziemniaczków kanaryjskich. Tuńczyk też był wyśmienity – wywar fantastycznie łączył ostrość sosu mojo rojo z wyrazistymi morskimi smakami. Przepyszne. Pasta u Włocha nie mogła być zła, więc tagiatelle były ugotowane idealnie i sos czyli ragout bolognese też było bardzo smaczne, czuć, że domowe. Słabsze punkty to tempo obsługi – przemiły kelner niespiesznie podawał dania i przekazywał zamówienia do kuchni. Miałam też trochę żal, że na kieliszki z musujących win mieli tylko prosecco, a nie cavę. O tym dlaczego miałam o to żal możecie więcej przeczytać tutaj.
Po obiedzie lub przed, lub kiedykolwiek, zajrzyjcie do Corralejo koniecznie odwiedźcie El Gust przy alle Antonio Hernandez Paez 3. To tradycyjnej, uwaga… włoska lodziarnia. Odkryłam ten adres dzięki Polce mieszkającej na Fuercie. Zjecie tam fantastyczne, własnej roboty lody. Tu też czuć włoski akcent. Jest wiele tradycyjnych włoskich smaków jak choćby tiramisu czy straciatella, ale jest też kilka lokalnych specjalności jak lody bezowe z mleka koziego czy lody o smaku gofio – czyli lokalnej potrawy robionej z prażonej mąki, z daktylami. Wybór jest spory, lokalsów w kolejce również jest bardzo dużo, a to wszystko potwierdza tylko doskonałą jakość i przede wszystkim smak robionych tam lodów. Ja się absolutnie zakochałam w lodach o smaku orzecha laskowego, ale i gofio i queso de cabra merengada czyli bezowe lody z koziego mleka warte są grzechu. Jedyna niedogodność jakiej można by się dopatrzeć to lokalizacja. Corralejo urzekło mnie chyba najbardziej pod względem plaży – cudowna, biały piasek i turkusowa woda. Natomiast samo miasto wygląda trochę jak Władysławowo w sezonie – pełno butików z towarami często bardzo wątpliwej jakości. A lodziarnia jest właśnie w centrum Corralejo.
Do El Anzuelo – po hiszpańsku hak – trafiłyśmy trochę przez przypadek. Zawiodły nas tam świeże ryby wystawione przed lokalem, które zwiastowały, że w środku nie mogą nam podać byle czego. No i faktycznie trafiłyśmy w dziesiątkę. Restauracja położona jest nad samą wodą, ale w mniej uczęszczanej, bardziej portowej dzielnicy Corralejo. Tu już wcale nie było turystycznie. Słychać było tylko hiszpański. Spróbowaliśmy paelli dla dwóch osób (można by nią wykarmić ze cztery), ośmiornicy i krewetek. Każde z dań było doskonałe i żałowałam tylko, że nie mamy miejsca, żeby spróbować jeszcze więcej. Paella była aromatyczna, ryż świetnie przygotowany i przesiąknięty sosem, przyjemnie jędrny. Podana tradycyjnie, na patelni. Na naszych oczach jeszcze misternie wymieszana. Krewetki – gambas al ajillo, również były jędrne i chrupiące, zapieczone w pysznej hiszpańskiej oliwie z czosnkiem, pietruszką i ostrymi papryczkami. Wszystkie smaki wyważone, nic nie dominowało nad krewetkami. Genialne. Jednak wisienką na torcie była tu ośmiornica (pulpa a la plancha). Jedna z najlepszych jakie jadłam. Podana oczywiście z ich delikatnymi ziemniaczkami papas arrugadas. Była delikatna i miękka w środku i cudownie chrupiąca na zewnątrz, z umiejętnie przypieczoną skórką. Obsługa fantastyczna, bez żadnego potknięcia. Tutaj mówią już po angielsku. Cudowne miejsce, możecie usiąść nad samą wodą, bo poza restauracją mają zadaszoną część na zewnątrz. Jeden z najlepszych, może i najlepszy, adres gastronomiczny jaki odwiedziliśmy na Fuercie.
Morro Jable – Simon’s Kitchen
Podczas naszego pobytu raz jeden odeszliśmy od tradycyjnej hiszpańskiej kuchni, na rzecz kuchni … irlandzkiej, a właściwie chyba amerykańskiej, bo Simon’s Kitchen, mimo, że prowadzona przez Irlandczyka, który ma dziewczynę z Polski, to miejsce z hamburgerami, ale takimi z prawdziwego zdarzenia. W lokalu można poczuć się jak w Irlandzkim pubie, a hamburgery są dopieszczone do ostatniego szczegółu. Bułki pieką sami, dbają o dobre mięso. Są też hamburgery wegańskiej z kotletem z cieciorki. Dla każdego coś dobrego. Tylko ryb i owoców morza tutaj brak. Ostrzegam natomiast przed restauracjami nad samym morzem, z menu we wszystkich językach świata. Chyba, że chcecie zjeść tuńczyka usmażonego na wiór i ośmiornicę z frytury wymienianej chyba równie często jak olej w moim samochodzie 😉 czyli tak z raz na rok. Lepiej, zanim dotrzecie na plażę zatrzymajcie się tutaj i raczcie się pysznym, soczystym mięsem, w domowej puszystej bułce z domowymi frytkami.
Lajita, La Falua
Po odwiedzeniu Oasis Park, zdecydowaliśmy na późny obiad, czy może wczesną kolację, lub jak mawiają w restauracji La Falua, w miejscowości Lajita. Tu znowu zmiana języka, na … polski. Restaurację prowadzi dzielna Polka, która ściąga tu różne narodowości, ale nie ma co udawać, Polski słyszy się najczęściej. Kuchnia jest taka dość uniwersalna, jest kilka tradycyjnych dań kanaryjskich i kilka takich klasyków – typu żeberka czy kurczak. Na początek jest oczywiście pyszne, ciepłe jeszcze pieczywo z sosami mojo rojo i mojo verde. W karcie mają cudowną zupę rybna, w której znajdziecie cały smak kanarów i nie tylko, z krewetkami, małżami i kawałkami ryb różnorakich. Pycha. Jedliśmy też mięciutkie, idealnie odchodzące od kości żeberka. No porcja taka jak dla fizycznego pracownika, albo i dwóch. Dla amatorów mięsa jest też firmowy hamburger z genialnymi domowymi frytkami i delikatny indyk ze szparagami i …. ich pysznymi delikatnymi kanaryjskimi ziemniaczkami. Są też pyszne krewetki zapiekane w oliwie, z czosnkiem i ziołami – gambas al ajillo. Z lokalnych produktów warto też spróbować tradycyjnego koziego sera z konfiturą z agawy. To typowo lokalna przekąska. Do tego przemiła, uśmiechnięta i kompetentna obsługa. Jest szczerze, prawdziwie i bardzo smacznie.
Pajara, Casa Isaitas
Po odwiedzeniu pięknej, nadmorskiej miejscowości Ajuy (czytaj Ahuj), znaleźliśmy przeuroczą restaurację Casa Isaitas, w Pajara. Restauracja ma śliczny, urokliwy ogródek. Nie jest na tyle dobra, żeby tu przyjeżdżać specjalnie dla jedzenia, ale wystarczająco smaczna, aby będąc w okolicy zatrzymać się tu na lunch czy kolację. Polecam ich kaszankę i kozi ser na ciepło (ale uwaga – jak zaczniecie od koziego sera to nic więcej nie zjecie. Próbowaliśmy też ich croquetas, były całkiem smaczne.
Podsumowując, miejsce, które absolutnie warte jest odwiedzenia i warto przejechać parę kilometrów specjalnie, żeby tam zjeść to na pewno El Azuelo i generalnie miejscowość Las Plaiytas, gdzie genialnie zjecie w kilku miejscach, ale najgenialniej w La Bodega. No i jeśli będziecie w Corralejo koniecznie wpadnijcie na lody. Mniammm
Smacznego pobytu na Fuerteventura życzę
Jo
Spodobał Ci się ten wpis? Będzie mi bardzo miło jeśli go udostępnisz i polubisz na Facebooku. Dziękuję J.