Wyspy Kanaryjskie zwykle nie kojarzyły mi się z podróżowaniem, a z turystyką i raczej z emocjami takimi… wiecie jak na jagodach. Wydawało mi się, że na Kanary to jeżdżą tylko niemieccy emeryci, za których touroperatorzy robią wszystko, no może poza zdjęciami. No i zupełnie przypadkiem, zostałam wkręcona przez moich przyjaciół w wyjazd na Feurteventura, żeby na własnej skórze sprawdzić czy ta wyspa to komercyjne all inclusive czy też może warto wydać na bilet i odkryć jej zakątki.
Jak dolecieć?
Ja zdecydowałam się na podróż na Fuertę na sylwestra. Kurcze, piękny to okres, bo na wyspie nie ma tłumów, ale życzę Wam powodzenia w rezerwacji biletów. Ponieważ musiałam wcelować w konkretne daty, nie miałam zbyt dużego wyboru. Można dolecieć do Brukseli – Charlerois Wizzairem i stamtąd Ryanairem bezpośrednio na Fuertę. Można też próbować u touroperatorów, takich jak Itaka na przykład, kupić sam przelot. Ja wybrałam opcję nie najtańsza, ale dla mnie optymalną, czyli przelot grupą Lufthansa, a konkretnie w jedną stronę Austrian Airlines, a w druga Swiss Airlines i ich operatorem Edelweiss. Z Polski bezpośrednio na Fuerteventura dolecicie z Katowic Wizzairem, który lata raz w tygodniu.
Jak podróżować po Ferteventura?
Kiedy już dotrzecie na Fuerteventura, i nie będziecie mogli się wycofać, bo wasz samolot będzie za tydzień, najprzyjemniej jest móc po wyspie pojeździć, czyli wypożyczenie samochodu jest fajnym wyborem. Przyznam szczerze, że kiedy wylądowałam na Fuercie, żeby spędzić tam trochę ponad tydzień podczas mojego zasłużonego, wyczekiwanego i bardzo potrzebnego urlopu, miałam ochotę zwiewać stamtąd w momencie lądowania. Krajobraz wydawał się tak depresyjny i smutny, mimo, że lotnisko, Puerto del Rosario, leży nad samym morzem. Nie zwiałam, i nie żałuję. O tym poniżej
Tylko uwaga, jeśli decydujecie się na samochód, uważajcie, gdzie się zapuszczacie. Na Fuerteventura nie ma ośmiotysięczników, ale są wystarczające przepaście, żebyście zabierali ze sobą pampersa w każdą podróż. Jeśli nie macie doświadczenia w podróżach po górskich drogach, dokładnie sprawdzajcie marszrutę. Poza tym w niektóre miejsca dojeżdżają publiczne środki transportu. O tym też będzie w tym poście.
Co zobaczyć na Fuerteventura?
No cóż, nie ma tu zabytków czy muzeów jak w naszych Europejskich stolicach. Najbardziej znane muzeum to chyba Muzeum Soli w okolicach Caleta de Fuste. Niestety nic Wam nie powiem o tym muzeum, bo wybieraliśmy raczej atrakcje na świeżym powietrzu.
- Plaże
Jak to na wyspie, jest tam obfitość plaż, i to były nasze główne cele wycieczek, bo każda z plaż jest swoistą perełką. Do dziś nie wiem, które były dla mnie najpiękniejsze. Dwie biją się palmę pierwszeństwa: plaża w Corralejo i ta w Cofete. Są na zupełnie skrajnych częściach wyspy, ale jeśli miałabym Wam polecić dwa najpiękniejsze miejsca na wyspie, to właśnie byłyby te dwie plaże.
CORRALEJO
Do plaży Corralejo, która leży na południowym wschodzie wyspy, łatwo jest dojechać i można bez problemu zaparkować na licznych parkingach wzdłuż drogi. Plaża jest cudowna, piaszczysta, z krystaliczną wodą i wydmami po horyzont. Otoczona jest parkiem wydm, po którym możecie swobodnie spacerować, a nawet zjeżdżać na 4 literach z piaszczystych wzrórków. Na razie nie ma żadnych ograniczeń w dostępie do natury. Na plaży jest prawie sam piasek, natomiast gdzieniegdzie trafiają się skały zatem uważajcie, bo my zaliczyliśmy w Corralejo dwie przygody. O tym poniżej.
- Moja przyjaciółka zacięła się w toalecie na nowouruchomionej stacji benzynowej BP, tuż przed zjazdem na plażę. Zapomnijcie, że ktoś tam mówił po angielsku. Musiałam ją ratować używając mojej łamanej hiszpańszczyzny, którą mój mózg przyswajał jakieś 20 lat temu na studiach, a niećwiczony potrzebował trochę czasu i kreatywności. Najlepiej wyszła mi konkluzja mojego melodramatycznego speechu: Ayudame!!! Na szczęście przyjaciółkę udało się uratować. Zrobiły to trzy kobiety, z czego jedna miała przewagę w postaci pincetki do wyrywania brwi, która to pincetka najlepiej sprawdziła się w roli wtyrycha i uratowała całą sytuację.
- Przyjaciółka z wdzięczności nabyła dla nas – 3-osobowego żeńskiego zespołu – pyszne maślane rogaliki, które miałyśmy zjeść relaksując się na plaży. I pewnie tak by się stało, gdyby nie nieprzewidziane okoliczności. A mianowicie urzeczone piękną plażą Corralejo, rozkoszowałyśmy się drobniutkim, białym piaseczkiem i przejrzystą krystaliczną wodą spacerując i brodząc w wodzie wzdłuż wybrzeża. W pewnym momencie na brzegu pojawiły się skałki, po których przeszłyśmy kilka kroków. Skałki się skończyły, i przyjaciółka jako pierwsza zeszła z nich na przybrzeżny piasek, który wydawał się być przykryty kilkoma centymetrami wody. Kilka centymetrów okazało się być tak około metrem. No i chlup… To, że ona wpadła do wody jako pierwsza to oczywiście przykre, ale od tego w końcu są przyjaciele ;). Ale dlaczego te cudowne, maślane rogale utopiły się w oceanie!!!
COFETE
Do Cofete zrobiliśmy dwa podejścia. To właśnie to o czym pisałam na początku. Najlepiej dokładnie sprawdzić jaka droga prowadzi do naszego celu. Przeczytałam taką podróżniczą książeczkę o 4 najpiękniejszych trasach na Fuercie. Cofete było celem jednej z tych tras. Bardzo zapragnęłam odkryć to rajskie miejsce. Wyruszyliśmy tam z moimi przyjaciółmi, ale … po niespełna kilometrze asfalt zmienił się w szutrową, bardzo wąską drogę, no i zaczęliśmy coraz wyżej wjeżdżać w góry. Nasz kierowca nie czuł się zbyt pewnie za kierownicą, i wcale mu się nie dziwię. A z drugiej strony, w kierunku Cofete jechało całkiem sporo samochodów od Jeepów, po Fiaty 500. Wyczytaliśmy, że można dojechać tam busikiem, który wyjeżdża z Morro Jable – ostatniej sporej i cywilizowanej miejscowości przed Cofete. Busiki odjeżdżają dwa razy dziennie – o godz. 10 i o godz. 14. Oczywiście na godz. 10 nie zdążyliśmy, więc poszliśmy na lunch i … na 14 również nie zdążyliśmy 😉 Udało nam się jednak samochodem dogonić busa i dosiąść się. Koszt – 8 EUR w jedną stronę, 13 EUR w obie. To naprawdę niewiele w porównaniu do emocji, jakie przeżyliśmy po drodze!!! Rozklekotany busik, na szutrowej drodze sprawiał wrażenie, i wydawał odgłosy jakby miał rozpaść się na kawałki na każdym zakręcie lub wzniesieniu. Ale dojechał! Najpierw do punktu widokowego Mirador de los Canarios. Jeśli przeżyjecie parkowanie (może wam w tym pomóc relanium, wódka lub opaska na oczy), to nie będziecie żałować. Widok jest cudowny. A po skałach snują się kozy, które atakują wszystkich przybyłych, na początku łagodnie żebrząc o jedzenie, następnie coraz wyraźniej dopominając się o coś do skonsumowania.
Po przystanku na sesję zdjęciową w punkcie widokowym, dojeżdżamy wreszcie do plaży. Po drodze jest jeszcze przystanek w miejscowości Cofete, gdzie znajduje się kilka domów i jedna mała restauracyjka. Następny przystanek to Playa del Cofete. Boszzz, jak tam pięknie. Plaża jest prawie pusta. Co kilkaset metrów spotykamy 2-3 osoby. Ja nie mogę obyć się tam bez kąpieli. Temperatura powietrza to jakieś 19 stopni, ale woda jest cieplejsza od powietrza, więc kąpiel w znowu krystalicznie przejrzystej wodzie jest cudowna. Fale są łagodne, więc nie ma potrzeby się martwić o bezpieczeństwo. Nie ma żadnych uskoków czy silnych prądów. Jest rajsko, pusto, przyjemnie…
O 16.30 odjeżdża nasz busik do Morro Jable. Biegniemy zatem na przystanek, a tam… około 30 turystów różnych narodowości. Nadmienię tylko, że busik ma około 20 miejsc. I jeszcze zatrzymuje się w miejscowości Cofete, gdzie wsiadły 4 dodatkowe osoby z plecakami. Przypominam więc o środkach pomocowych, o których pisałam powyżej (relanium lub wódka i/lub opaska ). W drodze powrotnej zażyjcie je w podwójnej dawce.
Inne kultowe plaże
Polecano mi plażę w El Cotillo na północy wyspy, jako doskonałą na zachód słońca. Fakt, zachód był tam piękny, ale według mnie (i moich przyjaciół również), plaża w El Cotillo, mimo, że również piaszczysta, nie umywa się w ogóle do plaż z Corralejo czy Cofete. Jest przyjemna, przełamana co kilkadziesiąt metrów magmowymi kamieniami, ale na pewno nie tak piękna jak powyższe. Poza tym trafiliśmy na ostatni odcinek plaży – playa Chica w okolicach La Concha. Uwaga dla estetów – w okolicy jest plaża nudystów i co i rusz jakieś dyndające organy przesłaniały nam widok na zachód słońca.
No i jest jeszcze plaża, której żaden szanujący się surfingowiec, a tym bardziej katesurfingowiec nie może ominąć. To plaża Sotavento na Costa Calma. Kto nazwał to miejsce Costa Calma, czyli spokojne wybrzeże, powinien smażyć się w piekle. To miejsce, w którym wieje, na tej wyspie, na której bardzo wieje, cholernie, masakrycznie i mega mocno. Halny przy wietrze na Sotavento, to jakiś niewinny zefirek. Plaże są tam piękne i szerokie, w tle jak wszędzie te góry powulkaniczne, niebo usłane czaszami kate’ów. No, ale ten wiatr… Nie udało mi się spędzić tam więcej niż 30 min.
2. Rowery
Wyspa jest cudowna do eksplorowania, między innymi na rowerach. Polecam Wam wycieczkę, w zależności od Waszych ambicji i umiejętności, na zwykłym rowerze lub… na elektrycznym fat bike’u. Jest wiele ścieżek rowerowych, ale są też cudowne „off road’y”. Jak już wiecie, trasa góra – dół to tutaj klasyka. Więc jeśli nie macie żółtej koszulki tour de France, ani de Pologne, to może rozsądniejsze będzie skorzystanie z rowerów elektrycznych. My, dzięki poszukiwaniom mojej przyjaciółki, skorzystaliśmy z oferty Get Your Guide – Electric Fat Bike Tour. Odwiedziliśmy cudowne miejsca, w tym kaniony, które wyglądały jak wyjęte z amerykańskich parków narodowych. Krążyły nad nami orły. Były też plaże i miejsca, gdzie powstaje sól z Fuerteventura. Słabym elementem był nasz przewodnik, który wziął do grupy 7 letnie dziecko i jakoś specjalnie się nami nie przejmował, ale w ramach rekompensaty, zaproponował dwóm osobom z naszej grupy (facetom oczywiście), darmową wycieczkę kolejnego dnia. Rowery na Fuercie koniecznie…
3. Zwierzęta
Nie przepadam za ogrodami zoologicznymi, bo zwyczajowo bije z nich jakiś smutek zwierząt uwięzionych w naszej szarej i chłodnej rzeczywistości. Tymczasem na Fuerteventura nie jest ani szaro, ani chłodno. Miejsce, które odwiedziliśmy – czyli Oasis Wildlife wygląda na takie, gdzie zwierzęta czują się świetnie. I turyści dzięki temu również. W parku są miejsca, gdzie w ramach biletu, który tani nie jest (35 EUR osoba dorosła, 20,50 EUR dziecko), możecie jeszcze bliżej poznać poszczególne gatunki zwierząt. My trafiliśmy na prezentację węży i jaszczurek, gdzie można było oko w oko spotkać się z tym zwierzętami, dowiedzieć się nieco więcej o ich zachowaniach i zwyczajach. Byliśmy również na pokazie lwów morskich – cudowny spektakl, z piękną muzyką, dla mnie wzruszający, ale łatwo wzruszam się jeśli chodzi o relacje człowiek – zwierzę. Tylko… spektakl nie dobiegł do zaplanowanego końca, bo jeden z lwów zdecydował, że sceny nie opuści i nie zrobi miejsca dla kolejnego. Zwierzęta też mają w sobie coś z celebrytów 😉 Ten, po wielu wysiłkach trenera, nie zdecydował się na powrót za kulisy.
W parku można też karmić żyrafy i wielbłądy. Nie bójcie się. Jeśli te zwierzęta miałaby Wam zrobić krzywdę park na pewno nie pozwoliłby na ich karmienie. Polecam zatem podawać w dłoni kupione przy wejściu jabłka i marchewki pięknym żyrafom, a sianko wielbłądom. Żyrafy obślinią Was ciut swoimi filetowymi jęzorami, ale za to będziecie mieć szanse pogłaskać je po tych cudnych, dostojnych głowach. Karmienie wielbłądów to też ogromna frajda. W parku można też dokupić dodatkowe atrakcje, takie jak kontakt z lemurami czy pływanie z lwami morskimi. Tym razem nie wystarczyło nam na to czasu, ale lemurów nie odpuszczam 😉
Polecam Wam Fuertę bardzo. Ponieważ zrobił się z tego spory post, o tym, że wyspę tę polecam dużo bardziej niż wynika z tego postu będzie w kolejnym. Będzie tam też kilka cudownych i smacznych miejscówek na obiady, kolacje i nawet śniadania Fuerteventurae.
Polecam słoneczną i jak wulkan gorrrrącą Fueretę, zwłaszcza w okresie kiedy u nas odcienie szarości można liczyć w milionach.
Bawcie się cudownie
Jo