Niewinni Czarodzieje 2.0 w Elektrowni Powiśle – czy dobrze tam zjecie?

Nie spieszyłam się jakoś w to miejsce, bo naczytałam się niezbyt pochlebnych opinii o Niewinnych Czarodziejach – restauracji firmowanej jednym z najbardziej kontrowersyjnych nazwisk polskiego show businessu, – a mianowicie nazwiskiem Kuby Wojewódzkiego. O samy Kubie na pewno każdy ma swoje zdanie i jednych taki „znak firmowy” może przyciągać, innych wręcz przeciwnie. To na pewno nie jest osoba, która pozostawia obojętnym. Ale to ma być o jedzeniu, a nie o „marce”, zatem do rzeczy.

Trafiłam w to miejsce trochę przypadkiem, ale nie ulega wątpliwości, że chciałam je sprawdzić, po tym jak od różnych osób słyszałam tyle różnych , wręcz skrajnych zdań.

Po pierwsze obsługa – element, który niestety w wielu polskich restauracjach bardzo kuleje – tutaj jest na prawdę w porządku. Od przywitania w drzwiach i propozycji stolika, po spełnianie nietypowych życzeń, aż po sam koniec wszystko odbyło się bez najmniejszych zgrzytów. Bardzo uprzejmie, naturalnie, z akcentem na rozwiązanie, a nie problem. Jakieś zmiany w daniu czy w koktajlu nie stanowią absolutnie problemu. Wybór stolika – a proszę bardzo. Na uwagę zasługuje też świetna znajomość przez obsługę zarówno karty dań jak i napojów. Wszystko fajnie wyjaśniają, doradzają. Lubię jak wszyscy są na właściwym miejscu i każdy odrobił pracę domową. A znajomość karty przez kelnerów tu przydaje się szczególnie, gdyż…

Karta w Niewinnych Czarodziejach jest dość nietypowa. Na pewno nie jest nudna i mocno ociera się o azjatyckie klimaty. Jest bao burger z owocami morza, ebi tempura, tiradito z serioli, wśród zup paitan z kaczki z tempehem etc. Generalnie trudno zrozumieć kartę bez wujka Google’a. Jednak osobiście polecam, zamiast męczyć się surfując po różnych kulinarnych stronach, po prostu poprosić kelnera o pomoc. Świetnie znają wszystkie dania i nie ma cienia irytacji na ich twarzy, że oto nie wiecie co to paitan, albo banhany.

Równie ciekawa jest karta napojów. Podoba mi się, że mają tak zróżnicowane wina, ze wszystkich zakątków świata. Są klasyki, jest nowy świat. Każdy powinien znaleźć coś dla siebie. Są też świetne koktajle – alkoholowe i bezalkoholowe. Wiele z nich na polskiej, świetnej jakościowo wódce Ostoya. Każdy koktajl opisany co dokładnie w nim jest wraz z rysunkiem. Mają też domowej roboty nalewki, których nie znajdziecie w karcie i za to szacun, bo są bardzo smaczne. Szacun też za podawanie tych alkoholi. Ja akurat piłam wino musujące Santa Emiliana z Chile robione tradycyjną metodą szampańską. Pani serwująca mi wino, najpierw schłodziła kieliszek na moich oczach ciekłym azotem, a później zaserwowała to świetne winno, które spokojnie mogłoby konkurować z szampanami. I zrobiło się zarówno widowiskowo, jak i profesjonalnie, bo w tak schłodzonym kieliszku, wino dłużej utrzyma pożądaną temperaturę.

No, ale przejdźmy do jedzenia. Byłam bardzo zaskoczona na plus. Byłam przekonana, po tych wszystkich opiniach, których się naczytałam, że nawet jeśli nie dadzą plamy, to na pewno będzie się do czego przyczepić. Otóż dania, które były konsumowane były pyszne. Wszystkie. Począwszy od tiradito, czyli czegoś w rodzaju ceviche, czyli ryby marynowanej w cytrusach tylko inaczej krojonej – w tiradito to cienkie plasterki. To taka kuchnia fusion z Peru, ale tworzona z udziałem japońskim emigrantów. Tu z serioli – szczerze nie miałam pojęcia o istnieniu tej ryby, dopóki nie trafiałam na Powiśle. Do tej ryby są kawałki suszonego ananasa oraz ogórki w soku z yuzu (czyli czegoś w rodzaju chińskiej mandarynki). No po prostu pycha. Mieszanka tego wszystkiego wraz ze świeżą pachnotką tworzy mega przyjemne połączenie, z którym nie chcecie się rozstawać. Równie dobrze wypadły krewetki w tempurze (ebi tempura) i bao burger z owocami morza. Tempura delikatna, nie czuć nigdzie tłuszczu, panierka nie dominuje nad krewetkami ani owocami morza w burgerze. Sosy też delikatne, ale wyraziste.

A po tak przyjemnym posiłku przyszedł czas na naleweczkę i na deser. I wiecie co się wydarzyło? Pani obsługująca nas położyła na naszym stole naczynie z ciekłym azotem z różnymi ziołowymi zapachami. To był na prawdę czad!!! Bardzo przyjemne doświadczenie, kiedy chłodny, pachnący ogrodem i lasem „dym” z ciekłego azotu rozpływa się po całym stole i spływa Wam na kolana. I robi się od razu tak inaczej. Zmienia się klimat i zapach i z dań słonych wchodzimy w dania słodkie. Mniamm.

Skoro wcześniej pojawiło się latynoamerykańskie tiradito, to dlaczego nie hiszpańskie churros (czyt. ciurros). No i nie zważając na kalorie wciągnęłyśmy pyszne churrosy, smażone na głębokim tłuszczu i maczane to w czekoladzie to w karmelu. Churrosy w Niewinnych Czarodziejach również są przyjemne i delikatne. Genialnie chrupiące na zewnątrz. Mniammm. Może tylko trochę zbyt obsypane cukrem. No, ale jak grzeszyć to na całego.

Co do cen w Niewinnych Czarodziejach to nie jest to tanie miejsce, ale też nie jakieś skrajnie drogie. Tiradito kosztowało 39 zł, burgery są po 45 zł, zupy po 23 zł, desery od 19 zł (churros) do 27 zł (awokado z karmelową czekoladą i z sezamem). Sałatki od 31 zł do 43 zł. Najdroższe są steki i kosztują od 89 zł do 99 zł, ale waga i jakość zdają się usprawiedliwiać tę cenę.

Osobiście polecam to miejsce. Ale oczywiście w Elektrowni Powiśle macie też inne możliwości. Są pyszne pierożki w Pełną Parą i jest cały taki kącik gastronomiczny w środku – Food Hall, Znajdziecie tam mnóstwo różnych dań: burgery, kuchnię wietnamską, amerykańską, jest też pyszne Uki Uki, o którym pisałam tutaj, i cała masa innych fajnych smaków. No a samo miejsce jest genialne. Na każdym kroku widać ślady przeszłości pięknie wkomponowane w nowoczesne wnętrza tego centrum. Podzielcie się Waszymi wrażeniami z elektrowni Powiśle.

Smacznego!!!

Jo

Ps. Spodobał Ci się ten wpis? Udostępnij go, może posłuży Twoim znajomym.

Być może zainteresuje Cię też...

Dodaj komentarz