Dziwne dania – Labskaus

Podejść do kuchni i tego co warto jeść jest co najmniej kilka. Na pewno część z nas stawia na to, że jedzenie powinno być pyszne i szerokim łukiem omija wszelkie kulinarne eksperymenty. I jest ta druga grupa, która eksperymenty uwielbia i musi spróbować wszelkich dziwadeł niezależnie od zapachu, struktury i faktu czy nasz potrawa została poddana obróbce termicznej, czy może przed jedzeniem musi dawać oznaki życia, jak na przykład ostrygi.

Zważywszy, że zdecydowałam się na cykl o potrawach dziwnych, to nie macie wątpliwości, do której grupy ja należę. Oczywiście musiałam spróbować w swoim życiu niesamowicie śmierdzącego kiszonego śledzia czy zabronionego na pokładach samolotu ze względu na zapach owocu durian. No i tak też było z labskausem. Kiedy odwiedziłam pierwszy raz Hamburg i trafiłam do Old Commercial Room – bardzo smacznej restauracji z tradycyjnymi daniami z północnych Niemiec, o czym pisałam tutaj, w karcie natknęłam się na labskaus. Nie zjadałam go wtedy w restauracji, bo nie mogłam się oprzeć daniom ze śledzi, ale kupiłam labskaus w puszce i zaserwowałam sobie w domu, o czym poniżej.

Co to jest labskaus? To danie popularne w północnych Niemczech. Składa się z peklowanej rozdrobnionej wołowiny, tłuczonych ziemniaków oraz cebuli i marynowanych buraków, a czasem także śledzia. Przepisów na labskaus jest praktycznie nieskończona ilość. Czasem podaje się go jako papkę składającą się z tych wszystkich produktów, czasem jako papkę z mięsa i ziemniaków, a śledź, kiszony ogórek i buraczki oraz sadzone jajko są dodatkami. Ja poszłam w opcję numer dwa – mniej odważną.

Wrażenia smakowe? Gdybym wzięła same dodatki: jajko, rollmopsa i buraczki, może byłabym bardziej zadowolona. Papka z peklowanego mięsa oraz ziemniaków z jednej z najbardziej cenionych restauracji w Hamburgu, smakowała tylko ciut lepiej niż słoiczki Gerber dla dzieci. Ci, którzy za labskaus nie przepadają śmieją się, że jest to danie ze wszystkich resztek jakie znajdują się w domu. Zwolennicy labskaus zajadają się tym daniem do tego stopnia, że w miejscowości Wilhelmshaven organizuje się co roku festiwal labskaus i zjada się ogromne ilości tej potrawy. Ja nie wpadałam z żadną z tych skrajności, ale na pewno nie jest to danie, za którym będę jakoś szczególnie tęsknić 😉

Skąd wziął się labskaus? Jest to danie, które serwuje się tradycyjnie nad morzem, w okolicach dużych portów. To danie marynarzy. Można je długo przechowywać i jest sycące, stąd doskonale nadawało się na długie morskie wyprawy. Ponadto, danie to ma konsystencję papki, co było ważne w czasach kiedy marynarze często zapadali na szkorbut, ale też inne przypadłości, przez które tracili uzębienie. Labskaus najczęściej serwuje się z rolmopsem oraz jajkiem sadzonym. A wiecie skąd podczas długich rejsów brano do tej potrawy świeże jaja? Otóż z kurników, które często na statkach wybierających się w bardzo długie rejsy organizowano.

Gdzie można zjeść labskaus? Możecie go spróbować na pewno na północy Niemiec. Jest to jednak danie, które występuje w wielu miejscach Europy a nawet w Ameryce Północnej. Wszędzie tam, gdzie jest morze, chłodny klimat i ważne porty skąd wypływały statki na długie rejsy. Prawdopodobnie nazwa labskaus pochodzi od litewskiego Labs kauss, czyli „dobra miska” lub miska dobrego jedzenia. W Norwegii możecie zjeść lapskaus – jednogarnkowe danie z rozdrobnionego mięsa wołowego, ale może też być to baranina lub kurczak, z rozdrobnionymi warzywami – ziemniakami, marchewką, cebulą, porem. Podobne dania możecie zjeść też w Danii – labskovs oraz w Finlandii – labskoussi. Norweski lapskaus dotarł też do Ameryki – nie tylko je go się tam, ale w latach 50-60, 8 aleja na Brooklinie nazywana była Lapskaus Boulvard, przede wszystkim ze względu na dużą ilość mieszkających tam norweskich emigrantów.

Labskaus, jako jednogarnkowe danie, jest dość tani. W drogiej i chłodnej Norwegii, ale w innych krajach, może być dla Was ratunkiem. Mimo, że wygląda jak potrawa z recyklingu, jest pożywny i ciepły. W chłodnym klimacie, gdzie wszystko kosztuje krocie, jest niezłą alternatywą dla kanapek czy niezdrowych przekąsek. Mnie uratował kiedyś w paskudną pogodę na promie w Norwegii między Molde a Vestnes.

Jak widzicie nie jest to jakieś wykwintne danie, które powala na kolana, ale skoro ma swój festiwal, może warto go spróbować. Poniżej przedstawiam Wam jeden z wielu przepisów na labskaus.

SKŁADNIKI

800 gr peklowanej wołowiny, wołowiny w sosie własnym z puszki lub ze słoika
1 kg ziemniaków
3 cebule
1 łyżka smalcu lub 2 łyżki oleju
1 ogórek konserwowy lub kiszony
500 gr marynowanych buraków
4 rolmopsy
4 jajka
śmietana
sól
pieprz

Ugotować ziemniaki. Na patelni rozgrzać smalec i podsmażyć na nim drobno posiekaną cebulę, dodać do tego peklowane mięso, może być z puszki, posiekane lub drobne zmielone i podgrzewać. Posiekane buraki, ogórek i cebulę wymieszać z przeciśniętymi przez praskę ziemniakami. Wymieszać wszystkie składniki. Doprawić solą, pieprzem i odrobiną śmietany. Następnie na maśle usmażyć sadzone jajka.
Można uformować z masy okrągły kształt, obok położyć jajka sadzone i rolmopsa. Można też połączyć tylko mięso, ziemniaki i cebulę, a marynowane buraki oraz ogórki podawać w całości.

Smacznego 🙂

Jo

Ps. Jeśli tylko macie ochotę, zachęcam do udostępniania wpisu :))

Być może zainteresuje Cię też...

Dodaj komentarz